Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Couthon uwiesił się ramienia Zaręby i wyszli, żegnani pokłonami.
— Zaprowadzisz mnie do Robespierre’a, to niedaleko...
Wieczór był ciemny, ulica St. Honoré słabo oświetlona i srodze błotna, kawiarnie pełne i pełno ludzi kręciło się w różne strony i stało pod sklepami.
Couthon, naciągnąwszy kapelusz głęboko na oczy, żeby go nie poznano, rzucił krótkie, zadyszane pytania względem zamierzonej w Polsce insurekcyi. Snadź pouczony przez Chomentowskiego, zdradzał nawet sporą eksperyencyę w tym przedmiocie, relacyi słuchał z uwagą, lecz na żadne pytanie nie odpowiedział. Dopiero przed nizkim, parterowym domkiem stolarza Dupley’a, gdzie zamieszkiwał Robespierre, dotknął jednej z poruszonych materyi.
— Szukacie pieniędzy na rewolucyę, jakby ich brakowało w kasach waszych arystokratów.
— Musimy pierwej zdobyć prawo konfiskaty.
— Trzeba je sobie uchwalić, cóż łatwiejszego!
— Jesteśmy zdeterminowani na wszystkie praktyki, jakiemi wielki naród francuski zwalczył tyranów i utrwalił Rzeczpospolitą — deklarował się ogniście.
— Jesteś szlachcicem, obywatelu? — zagadnął niespodzianie.
— Podeptałem przesądy urodzenia, jestem żołnierzem i służę wolności, a święte prawa człowieka przyjąłem za pierwszą maximę życia.
— Wielu się tem wyłgnie od brzytewki, ale na-