Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaręba uścisnął ją z trwożną radością: wszak to był jeden z rządców Francyi, zaufany Robespierre’a i przyjaciel St. Just’a. Błogosławił więc fortunną okoliczność i, ochłonąwszy ze zdumienia, zdeklarował pompatycznie:
— Imię twoje, obywatelu, jest postrachem tyranów i sztandarem nadziei ludzkości, walczącej o wolność.
Stalowe, okrutne oczy spoczęły na nim życzliwie i chropawy głos powiedział:
— Tęgą nauczkę dałeś temu łobuzowi, obywatelu... jakże to?
Podane sobie nazwisko zaledwie tknął wargami, a skończywszy partyę domina jął się ciężko podnosić: miał nogę złamaną w kolanie i krzywą. Kilkadziesiąt rąk czujnych i wiernych pomagało mu przy ceremonii ubierania. Oddział zbrojnych sankulotów stanął przy drzwiach, aby go odprowadzić do domu. Nie chciał ostentacyi, a odprowadziwszy ich królewskim gestem, rzekł do Zaręby:
— Odprowadzisz mnie, obywatelu.
Była to niesłychana łaska i wyróżnienie.
Patron jednak zaprotestował, obawiając się w drodze jakowej przygody.
— Rojalistowskie psy i agenci Pitt’a nie zawahaliby się podnieść ręki na świętą osobę reprezentanta ludu! Aż straszno pomyśleć o tem!
— Ktoby się ważył, śmierci nie ujdzie! — wystąpił Zaręba, kładąc dłoń na rękojeści.
— Ale, mimo tego, patron rozkazał sekcyonistom czuwać nad jego bezpieczeństwem.