Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Któż przewidzi jutro? Zabieraj się do śniadania, bo stygnie.
— Czy nie zaszczeka? — śmiał się, dotykając mięsa widelcem.
— Prędzejby zarżał! — odparł wesoło, zabierając się do wczorajszego chleba i popijając go kawą. — Post mi właśnie dzisiaj wypada — rzekł śpiesznie.
— Toś i praktyk katolickich obserwant! — zdumiał się tą nową niespodzianką.
— Przyzwyczajenie z czasów dzieciństwa — uśmiechnął się bagatelizująco.
— I wziąłeś na siebie postać prawego sankuloty! — zdziwił się, widząc go nieledwie w łachmanach i z posępną, zmizerowaną twarzą głodomora.
— Gdzie czuwa gilotyna nieprzespiecznie zarabiać sobie na wyróżnianie...
— Z tego konkluduję, jako paryska aura ci nie sprzyja — indagował uparcie.
— Mniejsza o mnie. Mów o kraju, winieneś mi relacyę.
Opowiedział więc, co mu było wiadome w materyach de publicis, a szczególniej o robotach sprzysiężenia i zamysłach »Obrońców Wolności«.
— Uwielbiam zamierzenia Sekcyi, list, któryś przywiózł, traktuje o tem obszernie, ale czy nasza liczba pozwoli nam sięgnąć po skutek, o jakim imaginujemy?
— Trzeba się ważyć, nie bacząc na liczbę. Wiara w słuszność i zapał, broń to pewniejsza od karabinów i snadniej wydziera fortunie zwycięstwo!
— Potwierdzają to walki francuskich republikanów