Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pierre! St. Just, Couthon i Gilotyna to tylko jego cienie, w których czai się chaos, trwoga i nikczemność!
— Nie widzę szczytu tej piramidy — nie widzę Dantona!
— Ożenił się, zażywa szczęścia i już go uważają podejrzanym...
— Danton! Bóg Rewolucyi, jej stwórca, podejrzany! Krotochwilę mi powiadasz...
— Może, ale nie zadziwię się, jeśli którego dnia ten śliczny St. Just oskarży go o zdradę, Konwent posłusznie zadekretuje i wyda Fouquier-Tinville’owi, a Sanson zrobi mu narodową fryzurę!
— Rewolucya jak lew rozdziera nawet własne potomstwo — wzdrygnął się bezwiednie.
— A lud cierpi, jak cierpiał! I nie przybędzie z tych egzekucyi nieustających chleba głodnym — wydobył naraz twardy, nieubłagany głos i uderzył zawzięcie. — Ale niech giną zdrajcy, niech giną chłeptacze krwi ludu, co po jego trupach sięgają po władzę i podwaliny nowych tyranii zakładają. Niech przepadają.
— Czegóż ty żądasz mieć w Republice?
— Żądam Republiki równych, wolnych i szczęśliwych. Niema się nikt wynosić nad współobywateli! Niema nic panować nad cnotliwość, równość i ludzkość!
— Zaiste któż się nie modli do takiej Arkadyi...
Chomentowski zastukał w podłogę i natychmiast zjawiła się śliczna dziewczyna w białym kornecie, niosąca parujący kawał jakiegoś mięsa.
— Ale nie znałem cię takim — szepnął po wyjściu dziewczyny.