Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Któż łaskaw na Grabów?
— Starosta mszczonowski, Prażmowski z żoną i porucznikiem kawaleryi Narodowej, Rymkiewiczem. Mniemam, jako to względem Maryni...
— Kiedy ojciec zdeterminował wydać ją za Pstrokońskiego. Czy starościna zawsze taka śliczna, paryska kukła?
— Jakby zestąpiła z kopersztychu, przedni marcepan. Bydlę! — zaryczał naraz, chlaśnięty brzytwą. Fryzyer przezornie uskoczył na stronę. — Od jutra pójdziesz do gnoju: świnie ci smalić i skrobać, a nie osoby! — burczał, zalepiając cięcie papierkiem. — Pucuj, Jasiu, gardę aż do suchego lustru! — zwrócił się do pacholika. — No, rżnij dalej, asinusie jeden! — warknął, nastawiając policzki.
— Więc ta peruka, fiołkowy fraczek, atłasowe kuloty z lampasami, westa ze złotej lamy, żaboty, wstęgi, ordery, wszystko to na cnotę starościny wymierzone! Doigra się jeszcze rotmistrz tymi amorami. Starostę znam zazdrośnikiem, niczem tygrys! podkpiwał z czułością, czem ubłożony starzec aż sapał z kontentacyi, bzdyczył się i trzaskał rękami po lędźwiach.
— Ma on do mnie zastarzały rankor jeszcze z czasów, kiedyśmy wraz z wojewodzicem Grodzkim deboszowali o jakąś cacaną warsztatniczkę w Lublinie.
— Rotmistrz znał wojewodzica? Powiadają o nim historye nie do wiary.
— Byłem z nim w szczerej komitywie przez długie lata, mam jego konterfekt na kości, kufer listów i ze dwie kopy szczególnych historyi mógłbym ci opowiedzieć.