Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kacper, miasto odpowiedzi, przywarł do jego ręki gorącemi wargami.
— Daleką macie drogę do mety! I nie wybrana to pora na amory, bo wiesz, co przed nami! A kto w sprawie, temu za matkę, rodzica i bogdankę powinność bóstwem jedynem. Twardy jest zakon polskiego harcerza wolności, w srogości niezbłagany, bez folgi, i aż do ostatniego tchu. To ci wspominam, zapamiętaj.
— Uważam, panie poruczniku! — Oczy mu zamigotały, niby niezgłębiona toń.
Ale Sewer odstąpił od tej materyi, a pouczywszy go względem parobków, o jakich Maciuś wspominał, poszedł z wizytacyą do rotmistrza Nałęcza, najstarszego z grabowskich rezydentów, który kwaterował od ogrodu w dwóch stancyach.
Rotmistrz siedział był właśnie w białym pudermantlu przed gotowalnią. Drągal w barwie Zarębów, z grzebieniem za uchem, naciągał mu ogromną, siwą perukę na łysą głowę. Jakieś chłopię czyściło pod piecem długą szpadę.
— Panu rotmistrzowi pokorne moje służby. Jakże tam zdrowie?
— Dobrze, ale imaginuj sobie, język mam obłożony! Feralny to prognostyk, a że pyrmoncka woda mi wyszła i zabrakło czopków, tandem casus gotowy! Upominałem cię, asinusie, żeby mi pukle nie wiewały się, niby żydowskie pejsy — huknął na struchlałego fryzyera. — Widzę, jako znowu chcesz batów! A harcap zapleć twardo! Teraz mnie ogól i fora za drzwi. Będziemy mieli dzisiaj gości na obiedzie.