Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

domów... Okoliczności złożyły się tak fortunnie dla Rzeczypospolitej, że wszelakie frasunki o nasze szczęście wzięła najmiłościwiej na siebie Imperatorowa z królem pruskim. Będziemy teraz mogli zażywać niezmąconego spokoju. — Gorycz szyderstwa przeciekała z jego słów, mówionych cale poważnym tonem.
Zaręba znał go w czuciach wystygłym i dla spraw ojczyzny obojętnym, więc uważniej spojrzał w jego twarz, podobną trupiej. Pod różem i bielidłami, ryła się troska niezmierna i ból z trudem maskowany.
— I szlachta się cieszy: zboże dobrze płaci, komory pruskie przepuszczają bez szykan i zatrudnień, talerów i rublów sporo w obiegu, wszystko się zapowiada jak najlepiej. Powiadał Klotze, ile to sam kasztelan zarabia na handlach z Prusami... Kubuś, otwórz okna! Tak czasem zaleci dziechciem z pokojów. Po Stackelbergu pozostały te lube wapory. Przyjacielska perfuma i pono zdrowa na piersi, alem jeszcze nie nawykł do niej — zaśmiał się cichutko. — Nowinę mam dla ciebie: von Blum się wylizał. Powiadali, jakoś mu gębę otworzył na rozcież...
— Niestety, serdecznym chęciom nie całkiem sprostała ręka.
— To miejże się teraz na baczności! Ktoś pewny cię przestrzega i radzi wyjechać na wojaż. Blum zaprzysiągł ci zemstę, a ma on długie ręce i nic skrupułów.
— To niechże się strzeże, bym go nie uprzedził — szepnął groźnie.