Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Patrzyła w niego z niemą rozpaczą, ledwie powstrzymując łzy.
— Jedź z Bogiem, a rychło powracaj, powracaj!... — zaszlochała wreszcie i uciekła.
Z niezmierną ulgą znalazł się przed pałacem i, wsiadłszy do oczekującego powozu, kazał jechać na Miodową. Nie był bowiem z rodzaju lubujących się w miłostkach i poczytujących sobie za chlubę alkowiane przewagi, więc i amory podkomorzyny uważał za swoje nieszczęście. A przytem rany po zdradach Izy były nazbyt jeszcze chwilami piekące. Nie kochał jej, lecz wyprzeć z pamięci nie zdołał, wracała przy lada okoliczności. Może ją spotka za chwilę u kasztelanowej? Może pierwsza wyjdzie naprzeciw i poda ręce, jak niegdyś w Górach? Owładnął nim dręczący niepokój, jakby przed ukrytem dla oczu niebezpieczeństwem.
Drgnął naraz gwałtownie, wyrwany z zadumy. Właśnie dzwony nieszporne zaczęły podnosić nad miastem swoje głosy spiżowe: pierwsze zaśpiewały od Dominikanów Obserwantów, jakimś górnym, niebosiężnym dźwiękiem; po nich Misyonarzów zerwały się głębokim wtórem, a zasię dalsze: Wizytek, Karmelitów i Bernardynów brały swoją kolej, uderzały w niebo i biły ogromnie, uroczyście i kolebiąco, napełniając powietrze świegotliwą kapelą, jakoby tęskliwymi klangorami ptactwa, kołującego wysokim lotem nad ziemią.
Że powóz toczył się wolno z racyi wybojów i nędznych szkap, Zaręba znowu, jak w południe na Starem Mieście, oddał się cały penetracyi miasta i przechodniów. Powracał do tych materyi z pasyą człowieka