Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za taką postponacyę flakibym ścierwie wypuścił z bebecha...
— Pałace a no i jaśnie wielmożnych kamienice są wolne od kwaterunków — zaszeptał zatabaczony, zabierając się do kichania. Na kim się zmiele, a na nas się skrupi. Kwaterunki, brukowe, ogniowe, gnojowe i wszystkie pobory i składki któż płaci? Jeno my jedni! Panowie zawsze potrafią się wykpić...
— Za długo już tego gniotu, za długo — mruczał gniewnie Jan Chryzostom.
— A nie zapłacisz, to ci przez egzekucyę ostatni sprzęt zabiorą i przedadzą... A cóż to kto zrobi jaśnie wielmożnym? Dużo sobie robią z naszych krzywd!
— Ks. Meier powieda, żeby na nich spróbować owych francuskich praktyk, toby może choć dla naszych dzieci znalazła się sprawiedliwość.
— Strach o tem pomyśleć. Były wolnoście, były prawa, teraz zaś co? Jeszcze gorsza niewola! Co jedni przyznali, drudzy wzięli, a bieda ostała!
— Żeby chocia kto orędował za nami na sejmie i u Króla Jegomości...
— Kumie, kruk krukowi oka nie wykole, uważaj, Jan Chrystom Trydel ci to powieda. Przeznałem na durch tych naszych orędowników! Potąd stali za nasze prawa, póki król nie stargował ich la siebie honorami.
— Prawda, jako się to przygodziło z Barszczem. Pierwszyć to był nasz orędownik i obrońca przed majestatem i Stanami, a skoro przypuścili go do szlache-