Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gorsze od wszystkiego te kwaterunki — podjął nizki z zapadłym brzuchem majsterek, od którego zalatywało juchtami. — Mnie już wsadzili na kwaterę czterech żołnierzów! Mam z nimi krzyż pański! A taki Kiliński dostał tylko oficyera i będzie miał jeszcze z tego profit, bo wie, gdzie zadzwonić dukatami i gdzie bakę zaświecić! Zjedzą mnie z bebechami te złodzieje — jęknął.
— A jak się to mnie przygodziło — zaczął drugi z obmierźle zatabaczonym nosem, w rogowych okularach i o nakrapianej czerwono twarzy. Zakwaterowali mi dwóch obwiesiów! Szczyre to rabuśniki, już mi odbili komorę, wykradli kury, spalili płot i zabierali się do dziewczyn. Kijem przepędziłem ultajów i poleciałem z żałobą do komisyi kwaterunkowej, ale pan Gautier jeno ręce rozłożył i powieda: nie zaradzę, generał Pistor tu znaczy, a nie nasza komisya, suplikuj go asan, może ci odmieni...
— Nie chodź do tego Antychrysta — przerwał mu gwałtownie chudy, przygarbiony jegomość. — Kumie najmilejszy, adyć na takim samym woziku jachałem. Dukata pozwoliłem pisarzowi za dopuszczenie przed obliczność generała, a kiedy wyłożyłem mu swoją okoliczność, kazał mi za drzwi! Słyszycie, mnie, ojca dzieciom, mnie Jana Chryzostoma Trydla, mnie tutejszego z dziada pradziada, szewieckiego kunsztu majstra z majstrów, śmiał sponiewierać i jeszcze od sukinskich synów nazwał! — Wrzał, ledwie już zipiąc z alteracyi.
— Bogu ochfiaruj krzywdę, a tutaj jęzorowi nie folguj — mitygował któryś.