Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Już na wolnicy żądają ośm groszy za funt wołowiny! — żaliła się jakaś.
— A za chudą parę gęsi chcą całe dwa złote! Słyszane to rzeczy?
— Pięć groszy każą płacić za bułkę chleba! To koniec świata, moja pani!
— Ruski wszystko wyżerają, a ty, biedny człowieku, powieś zęby na kołku.
— A wszystkiemu winowaci panowie — konkludowała jakaś brząkająca różańcami.
— Albo i te piekielne farmazony! Powiedał o tem u Bernardynów ojciec Telesfor. Boga zaprzeczają, powieda; królów wydają na śmierć, powieda; kościoły obracają na stajnie, powieda; to jakże tu ma być błogosławieństwo boskie, powieda.
Nie słyszał więcej, porwany silniejszą falą i wyrzucony jakby na mieliznę pod winiarnię na rogu Nowomiejskiej, w kupę jakowychś sławetnych person starszych wiekiem, dostatnio ubranych, a rajcujących ciszej i często rzucających oczami na strony, zali nie strzygą gdzie jakie ultajskie uszy.
— Już nas w Grodnie zaprzedali z kretesem. Czytaj kum w gazecie: stoi jak wół.
— Tere fere kuku... wierz kum tym bazgrałom, a zbędziesz się zbawienia i jeszcze cię ogłsozą farmazonem! Mnie cale inaczej powiedział o tem pan Kobylański z komisyi skarbu, jako tam w Grodnie chytrą sztukę wycięli Prusakowi...
— Moiście, nie miejsce na takie materye, wstąpmy na kusztyczek do Brajerowej.