Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani chcieli słuchać o zwłoce, gniew ich unosił, więc padały coraz żywsze słowa i coraz zapamiętałej powstawano na umiarkowańszych, którzy z Kapostasem, Jelskim i Działynskim na czele, skupiwszy się przy świecach, jęli: znowu czytać list Naczelnika i, rozważając każde jego słowo z osobna, chcieli wyrozumieć prawdziwy ich sens.
Jasiński, wziąwszy te ciche szepty moderantów za knowania względem poparcia życzeń Kościuszki, wystąpił z gorącem przemówieniem.
— To zaczynajmy, nie oglądając się na nic i nikogo — zawołał, zwracając się do malkontentów. — Na cóż mamy czekać? Czegóż się spodziewać? Nikt nam wrogów nie pobije! A pora do zaczynania jedyna, koniunktury syrzyjające, zapał powszechny i gotowość zupełna!
I w słowach zapału wystawiał przed oczy obraz poczynionych przygotowań, ducha wojsk płonących do zmierzenia się z wrogiem i nawet całą plantę teatrum, na którem miała rozwinąć się insurekcya.
— Komunikacyę z Krakowem mamy wolną i na drodze ani jednego żołnierza nieprzyjacielskiego — upewniał, wodząc palcem po mapie, rozłożonej na stole. — Za Pilicą trzynaście tysięcy naszego wojska pod generałem Wodzickim. Cóż znaczy sześćset ludzi Łykoszyna, załogujących w Krakowie! Dywizya małopolska ruszy przez nich prosto do Warszawy! Za nią powstaną południowe województwa, siądzie na koń pospolite ruszenie, ruszą się chłopskie kohorty, zbrojne w piki i kosy! W Wielkopolsce tylko garść Prusaków, wygniecie ich