Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To oczko w głowie kapitana Mycielskiego i jego wiernik!
Działyński pojechał ku miastu, ale już przy Trzech Krzyżach wyminął wspaniałą landarę, zaprzężoną w sześć białych koni, otoczoną zbrojną eskortą. Rozpierał się Igelström z generałem Pistorem i jakieś wyfiokowane damy.
Szef obejrzał się niespokojnie, ale już tumany srogiej kurzawy wstały za niemi. Kuba zaś, wierny nakazowi pośpiechu, gnał Nowym światem, przemykając się niby zając między ciżbami ludzi i wozów, a nie czyniąc żadnej psoty nikomu, jako to było jego obyczajem. Nie skusili go Żydzi z tobołami na plecach i koszami, powracający na noc na przedmieścia, ni nawet rosyjski patrol, maszerujący przy warkocie bębna. Dopiero na Krakowskiem nie wytrzymał, dojrzawszy bowiem przed kościołem Obserwantów drzemiącego dziada, wyrwał mu z pod pach drewnianą kulę i skoczył w bok. Dziad podniósł lamentliwy wrzask, a wreszcie uderzył w tak gorące suplikacye, aż zaczęło się zbierać pospólstwo.
— Połazisz raczkiem, dobrodzieju, to ci kałduna ubędzie! — podkpiwał Kuba, podsuwając mu kije pod nos i uskakując z nimi, a podekscytowany śmiechami, wsparł się na nich i, przybierając dziadowską postać, zaśpiewał przez nos, a wielce lękliwie szewieckie godzinki:
— »Zawitaj, koniu łysy, z czerwoną kulbaką! I poczęstuj dziadka niezbędną tabaką«. — A gdy się podniosły rzęsiste aplauzy ultajstwa, kule dziadowi podrzucił i, zatrąbiwszy wściekłą pobudkę, pogalopował środ-