rał; Kościuszko tylko wzruszył ramionami i poszedł do kosynierów. Występowali w pochód pod wodzą Bujaka cale sprawnie i pokazując żołnierską postawę. Powiódł ich głębokim jarem ku Wiśle. Kościuszko dosyć długo patrzał na migoty kos i kapot, aż zginęli z oczów w nadbrzeżnych zaroślach. Wisła pełna, nalana roztopami, występująca tu i owdzie z brzegów, burzyła się, ciemne fale niby wały toczyły się bełkotliwie, błyskając raz po raz bryłami lodów i śniegów. Dzień robił się cichy i dosyć jasny, przymrozek ściął błoto w grudę, łamiącą się pod stopami. Z wysokiego brzega widać było rozległy kraj, wsie poprzywierane do ziemi, pola pełne jeszcze śniegów i rozlewisk, drogi podobne zakrzepłym strumieniom, wzgórza lesiste, a niegdzie wieże kościołów. Stężała mgła zasnuwała kotliny i modre ściany dalekich borów. Organy zahuczały w klasztorze; to go wyrwało z zadumań, a głos sygnaturki powrócił do wytężonej pracy. Zapędził do niej Fiszera wraz z Zarębą. I cały ten dzień 23 marca przepędził w surowem milczeniu. Nie pomogły zwyczajne krotochwile Fiszera; uśmiechał z nich jeno wargami, daleki w sobie od pustoty i tego, co się działo dokoła. W milczeniu przyjmował gońców z różnych stron, odbierał doniesienia i wysyłał jakieś rozkazy. Czasem pił gorącą, czarną kawę, której mu dostarczał Fiszer, przemierzał stodołę i znowu brał się do rozpatrywania planów warszawskiego powstania, dyktował Zarębie uwagi w najprzeróżniejszych materyach. A gdy pod wieczór wyjechał chłopski wóz, ubrał się w jakąś opończę, nacisnął na głowę baranią czapę i tak przebrany ruszył do Krakowa.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/39
Wygląd
Ta strona została przepisana.