Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

huraganem grzmotów i piorunów. Wobec wrogów tam już niema stanów, niema fakcyi, niema bogaczów ni nędzarzów, co mówię, niema nawet płci. Wszyscy bowiem zdeterminowani na jedno: Zwycięstwo albo śmierć! Zarówno szewc, jak i pyszny arystokrata, prostak, jak i filozof, jednakiem dyszą pragnieniem walki za ojczyznę! Wielkie damy składają precyoza na wojska; liberya znosi swoje mizerne zasługi, majsterkowie i czeladź prują się do ostatniej złotówki, krupne baby składają się trojakami na broń i prochy; nawet nikczemne żydostwo, nic ponad zyski nie widzące, usłyszało głos powinności i gotowe mimo przyrodzonego tchórzostwa brać się do oręża. Nikt nie pozwala się prześcignąć w ofiarności na święte cele insurekcyi. Już matki bez jęku oddają jedynych synów. Są, którzy pomimo spóźnionego wieku stawają pod sztandarami, którzy porzuciwszy rodziny i majętności, żywoty kładą na ołtarzu ojczyzny. Taką się w tę porę dawa poznać Warszawa: bohaterska, ofiarna i nieustraszona. Fortuna Igelströma, jak się prędko wyniosła, tak jeszcze prędzej upadnie. Zaś z tymi, których kupiły ruble i talary, którzy patrzą jeno za partykularnym profitem, lub czekają, kto będzie górą — zbytnio rachować się nie należy. To kupa zgonin: burza je rozwieje bez śladu. Król pójdzie z nami, pamięć na koniec Capeta go przyniewoli. Czego dowodzę, potwierdzą anneksa, dołączone do pisma, jakie złożyłem — dodał nagle, spostrzegłszy jakby cień nieufności w oczach Kościuszki, który istotnie tę zazbyt pomyślną relacyę o duchu i gotowości Warszawy przyjmował z pewnem niedowierzaniem. Wydały mu się poczciwą