Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niedaleko, tuż za małemi drzwiczkami, w klasztornej stodole, przypartej do szczytowej ściany refektarza, pełnej jeszcze słomy i siana. Na klepisku, przy stole, sprawionym z wielkich drzwi, ułożonych na beczkach, siedziało paru oficyerów okutanych po uszy w kudłate burki, bowiem ziąb przejmował do żywego. W mdłych brzaskach świec, zatkniętych w drewniane kościelne lichtarze, ledwie można było dojrzeć twarze pochylone nad plantą, upstrzoną czerwonemi chorągiewkami. Rozważali w najgłębszem milczeniu, a jeden z nich tak spiesznie coś konotował, aż mu pióro pryskało. Niekiedy wiatr poświstywał, chybocąc światłami, ćwierkały w strzechach wystraszone wróble lub parskały konie, ustawione pod wrótniami.
Rujnk przystanął na stronie, nie ważąc się przerywać milczenia; dojrzał go jednak Kościuszko i wyciągając rękę, powiedział dobrotliwie:
— Bujak, jakież przynosisz awizy? Dużoś zwerbował?
— Oto powinny raport, Obywatelu Generale — wyjąkał, wzruszony, i chociaż oblany potem i z rozłomotanem sercem, ciągnął — pięćdziesięciu obywatelów, rozgorzałych pragnieniem walki z tyranami — prawił górnie, po swojemu — wszyscy są zwerbowani w dobrach krakowskiej kapituły; jakoby z wilczej paszczęki, tak wyrwałem ich właśnie z gniazda zabobonu i przesądów, by służyli wolności. J. W. starościna wolbromska, Dębińska, ofiarowała dla nich lenungi na dwa miesiące, okuty wóz, dwa wałachy z uprzężą i woźnika, zaś p. Siedlecki wyekwipował wszystkich sumptem J. W.