Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

otworzywszy gęsty ogień, co pewien czas robiły poruszenia jakby do generalnego atakowania. Były to fałszywe manewra celem uwięzienia sił i uwagi, bowiem równocześnie druga potężna kolumna moskiewska zaczęła awansować na środek i skrzydło Madalińskiego. Pokazała się na wzgórkach, porośniętych krzakami, i uderzyła mocno, zapamiętale napierając.
Słońce się przyćmiło od dymów i zadygotała ziemia, jakby się zwalił huragan.
Kolumna atakowała zaciekle raz po raz to środek, to prawe skrzydło, usiłując za każdą cenę skruszyć i przełamać ten żywy, niezwalczony wał. Bronili się, jak lwy, odpierając atak za atakiem. Ogień węgłowych bateryi wyrywał głębokie szczerby, celne salwy strzelców prażyły niemiłosiernie; Lukke z jazdą bił niby taranem, że w atakujących szeregach trup gęsto padał i powstawało zamieszanie. Pomimo takich wstrętów kolumna, spowita dymami, zionąca ognistemi puszczami dział, miotała się po polach z dzikim rykiem, niby potworny gad, bijący na oślep łbem, zjeżonym tysiącami bagnetów. I chociaż wielokrotnie odrzucana niezłomnem męstwem, dziesiątkowana i miażdżona, powracała uporczywie i wzmożona posiłkami, następowała z taką siłą, że w końcu zdobyła górzyste stanowisko Madalińskiego. Całą jazdę rzucił jej od lewego flanku. Niby o skałę, odbiła się o potężne zastępy jegrów. Wtedy przywiedziony do ostateczności, poprowadził cały swój korpus do kontrataku. Nie odzyskał jednak wzgórza i musiał się cofać za wąwóz pod straszliwą ulewą żelaza. Popłoch wkradł się w szeregi. Moskale darli się za nim