Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

każę go przepędzić przez kije! Nie będę za was oczów od psa pożyczał i łgał, jak najęty. Jurkowa, świntucha sprawić i kiełbas narobić!
— Wedle rozkazu, panie sierżancie — odrzuciła tęga, wysoka wiwandyerka.
— Mięsa pochować, zdadz się w marszu. Gorzałkę rozdam przy kolacyi.
Wszedł ostatni oddziałek aż ze Skawiny, po nim przywlekło się jeszcze kilkunastu ludzi, ściągających po dwóch i trzech. Sierżant, nie uwzględniając żadnych tłumaczeń, wyrżnął im ostre pro memoria za opóźnienie.
— Juści, mocium tego — przedrzeźniał — drogi złe, plucha, pewnie i przygoda jedna i druga, terefere kuku strzela baba z łuku. Ale tego nie wyznasz jeden z drugim, żeś żadnej karczmy po drodze nie pominął!
— Bośmy drogi pytać byli przymuszeni — zabełkotał jeden, mocno już podcięty — a że naród w tej stronie grzeczny, żołnierzów honorują, to jakże się z takim nie pokumać? Dobra moja kwaterka, lepszy jego garniec.
— Melduję pokornie — jąkał drugi — jako sporo parobków chciało do nas przystać! Przyjścia pana generała Kościuszki czekają po wsiach, niby zbawienia.
— Milczeć w szeregach! Mikołajczyk, znieść karabiny i wszystek moderunek, po trzydzieści ładunków na strzelbę i po dziesięć skałek wydać! A kto znajdzie, mocium tego, stępiony bagnet, naostrzyć! Taczalnik jest?
Posłyszawszy respons twierdzący, zasiadł przed namiotem twarzą do ogniska i gdy nastroszono pobok całe stosy karabinów, flint, pasów, ledewerków i wszyst-