Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było godnie zaopatrzone, to nie upłynął i pacierz, gdy zaczęli powracać, niosąc, co im wpadło w pazury i co tylko dało się porwać. Niejedna przy tem gąska zagęgała po raz ostatni w twardych żołnierskich rękach! A któryś z ostatnich wlókł za tylnie nogi rozkwiczonego podświnka, nie zważając na klasztornego parobka, który wrzeszcząc i grożąc, próbował mu go odbierać. Żołnierze skoczyli na pomoc kamratowi; ponieważ jednak parobek nie przestawał lamentować, sierżant rozkazał:
— A dajże mu tam w pysk i za drzwi!
Pachołek juści wyleciał, jak z procy. Podświnka zarżnięto i właśnie go osmalano nad ogniem, kiedy zjawił się klasztorny ekonom, persona chuda, zakonną suknią przyodziana, różańcami brzękająca i przez nos z namaszczeniem rozgulgotana, niczem indor. Sprawa przybierała obrót niefortunny; ale sierżant, nie straciwszy rezonu, wyparł się wszystkiego w żywe oczy, parobka oskarżył o umizgi nieprzystojne do żołnierek, a za niewinność swoich ludzi gotów był choćby w kościele przysięgać. A że przytem czapkował ekonomskiej mości, łaciną gęsto szpikował i słowo szlacheckie dawał, ekonom uwierzył, o sprawach de publicis poszeptał, nowin naopowiadał i potem jeszcze przysłał z klasztornej spiżarni sporą beczułkę gorzałki, słoniny i wędzonych mięsiw.
Przywitali te dary tak wrzaskliwą uciechą, że Derysarz groźnie krzyknął:
— Cicho, kpy jedne! A jak mi, mocium tego, jeszcze raz przylezą ze skargą na którego, zapowiadam,