Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tok. Z tych różnych okoliczności zmitrężyli tyle czasu, że już noc zapadła, nim się dowlekli na szczyt wzgórza.
Fiszer, oczekujący na nich na górze, zakrzyczał już z daleka:
— Zgasić pochodnie! Nie wolno żadnych świateł ni krzyków! Cicho tam!
— Zali tak blizko Moskale? — zaszeptał Zaręba.
— Zbliżają się z paru stron i napewno obserwują tę górę. Miejsce dla kosynierów pod kościołem! Nie popuszczaj z garści, bo lada chwila mogą zaalarmować na dalszy pochód. Lecę meldować o waszem przyjściu.
— Jeszcze słówko: gdzie główna kwatera?
— W tym białym domu obok cmentarza. Naczelnik srodze zajęty, siedzi u niego cały sztab z Madalińskim i Manżetem. Ale jeśli szukasz towarzyszów, znajdziesz ich w karczmie, jest tam już Biegański. Za jakie pół godziny przylecę do was.
Ale Zaręba myślał przedewszystkiem o kosynierach. Kolumna, wydostając się na wierzchołek, rozlewała się cicho, niby woda, zajmując wyznaczone miejsca. Rozbito parę namiotów, zaś z wozów Bujak rozkazał postawić jakby barykadę pod osłoną której rozkładali się żołnierze. Chorągwie i znaki umieszczono w dzwonnicy i obstawiono wartami. Kościelny parkan, zakończony daszkiem, dawał schronienie nie jednemu. Przytulali się, gdzie mogli, lecz większość musiała się kontentować gołą, kamienistą ziemią, że ta część placu z racyi białych sukman dawała pozór jakby przypruszonej śniegiem. Że ognie były wzbronione, ciżbili się