Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Insurekcja.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chów lub zdrajców! Prać wroga, gdzie się da i czem się da, to mi jedyna polityka!
— Dej pyska, poruczniku! Razem deklarowaliśmy się czasu Wielkiego sejmu na prawo miejskie, to i razem pójdziemy aktualnie w chłopską służbę. Byle to jeno ojczyźnie wyszło na dobre. Jasiu, piję zdrowie twoich kosynierów!
Ślaski porwał się z miejsca i gdy nalano kielichy, wygłosił uroczyście.
— Wnoszę zdrowie nowych obywatelów Rzeczpolitej! W twoje ręce, Bartosz! — zwrócił się do wchodzącego właśnie Bartosza, który jakby nagle skamieniał w progu.
Wetknięto mu w garść pełny kielich, otoczono, trącano się jak z równym. Oprzytomniawszy rychło, podniósł w górę kielich i ryknął ze wszystkiej mocy.
— Do ostatniej pary za Polskę i wolność! Wiwat Naczelnik! Wiwat wszystkie stany!
Rumor powstał niesłychany, wiwatowania bez końca i prawdziwa pijatyka. Roztkliwienie ogarnęło całą kompanię. Ściskano Bartosza jak rodzonego brata. Każdy cisnął się do niego z kieliszkiem i serdecznemi wynurzeniami. Niejeden już płakał, pobudzony świętym obrazem zgody i miłości. Któryś przypasywał mu swoją karabelę. Ktoś już przypuszczał do herbu i nazwiska. Tylko jeden Kaczanowski nie stracił głowy, bowiem w jakiejś chwili krzyknął jakby przed frontem.
— Basta! Bartosz do szeregów! Mości panowie, wyruszamy!