Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —

Za nią, z wnętrza domu, ukazała się wysoka postać Jaśka...
— Jest! Jest. Dawać go! — wrzasnął tłum.
Rzucili się na dom, w mgnieniu oka rozturbowali Teklę, bo jak suka broniła przystępu do drzwi, ale Jasiek jakimś ostatnim ruchem przytomności skoczył na górę, pod dach i zrzucił za sobą drabinę.
— Spalić, spalić! — zaryczano.
Zamknięto drzwi, pozabijano kołkami, podparli okna deskami, zawalili wyjścia płotami, czem kto mógł, i podpalili dom ze wszystkich stron — otoczyli go dokoła i czekali...
Słomiany dach zajął się prędko, a w parę minut był już cały dom w ogniu, w kłębach dymów.
Jasiek teraz dopiero oprzytomniał, gdy się dach przepalał i na głowę zaczęły się lać strugi ognia, skoczył do szczytu, wybił deskę i runął na dół, prawie na ręce pilnujących chłopów.
Już się nie podniósł, bo kilkadziesiąt nóg, rąk i kijów spadło na niego.
— W ogień go! Za krzywdę naszą! W ogień! — wrzeszczeli.
Kilkanaście rąk pochwyciło go za nogi i głowę, rozkołysali i jak tłumok rzucili na dach.
Dach się zapadł i buchnął ognistym tumanem skier.