Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —

— Już ja mu tam przeszkadzać nie będę... nie, ani tej suce słowa marnego nie powiem... nie... — szeptał z trudem, ale w oczach błysnęło mu co innego, straszna zawziętość i nienawiść.
— Leż cicho, leż... wykuruj się ino... Moje dzieciątko, mój synku najmilszy, jak będziesz zdrowy, to coś się zaradzi, a teraz nie bierz żadnej turbacyi do głowy... Pacierz se mów do Przemienienia Pańskiego.
Do okna od drogi ktoś zaczął mocno stukać.
— A słowo ciałem się stało! — zawołała, wybiegając z alkierza.
— Winciorkowa! Przyjdźcie jutro do kancelaryi, przyszedł jakiś papier o Jaśku! — krzyczał przez szyby stójka gminny.
Pomimo, że drzwi były przywarte do alkierza, Jasiek usłyszał — a gdy stara powróciła do niego, stał w koszuli i śpiesznie, gorączkowo, nieprzytomnie odziewał się.
— Nie pójdę do kreminału, zabijcie, matulu, a nie pójdę... — wołał w gorączce.
— Jasiek! Jasiek! — ryknęła z rozpaczą i rzuciła się na niego jak wilczyca, bronił się, ale prędko uległ jej sile. Ułożyła go na łóżku i długo musiała przy nim siedzieć, bo się zry-