Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —

Ze strachem wypadła z alkierza.
— A to zabaczyłam powiedzieć, że pani kazała, abyście jutro przyszli, bo będą porządki robili w pokojach — mówiła Nastka.
— Dobrze, przyjdę, dobrze! — szeptała z trwogą i tak patrzyła srogo na dziewczynę, że ta, chociaż miała ochotę posiedzieć, pochwaliła Boga i odeszła.
Ale Jasiek się obudził.
— Kto tu był, matko?
— I... dziewucha Marcinowej...
— A juści, to była Nastka, Nastka! — powiedział mocno.
— Nie bajałbyś, coby tu Nastka robiła...
— Cyganicie, dobrze poznałem po głosie.
— Napij się ano tego likarstwa, to ci będzie lepiej.
Wypił i nawet poczuł pewną ulgę w piersiach. Stara przewinęła mu świeżą szmatką ranę i wysmarowała całe plecy jakąś maścią. Usiłował mówić.
— Cicho, synku, bo jeszcze kto usłyszy.
— A na wiarę z nim mieszka?
— Kto? co ci się we głowie troi!
— Nastka z rządcą... Mówił mi jeden w kreminale, mówił...
— Ludzie to zawdy, aby ino ocyganić...