Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 128 —

jezdem, wiedzieć o tem powinienem... Bezemnie toby jego wcale nie było...
— A kiedy on już jest! — zauważyła jedna kobieta.
— Staraście, Marcinowo, a Pan Jezus nie zdążył wamo jeszcze dać rozumu. Jest pedacie — a gdzie? W kołysce, to jakby go wcale nie było, to tego chudziaczka całkiem niema, bo ino się tak nazywa, że jest. Urzędnik wam to mówi, miarkujcie ino... a zaraz wam to wyłożę: Czyj ten dąbek w boru? Kto jego rodził w jaki tabeli on jest, pod jakim nomerem zapisany, w jakiej książce stoi, wiele ma grontu, kiej był, czy kiedy ma stawać do wojska, jakiej religii, z krześcijanów on? co?
— No jakże, w głowie się wamo pomieszało, sołtysie, co to ma do dziecka.
— A ma, bo chłopak Tomków teraz, to jak ten dąbek, co go se człowiek ino pomyśli, a jego nima, ale kiej go urzędnik zapisze w książki, kiej on będzie stojał w tabeli, kiej się go opisze, kiej się mentryki zrobi, kiej go wciągną w wykaz i poślą do urzędu, to dopiero wtenczas chłopak będzie rzetelnie. Urzędnik to wam mówi, miarkujta.
Gadał jeszcze długo, ale nie słuchano go, bo