Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 127 —

— To bez urzędnika, jucho, dziecko chrzcisz, co? — zawołał od progu.
— Napijcie się zaraz do mnie, to zgonimy!
— Ho, ho! sołtys jest ścigły we wszystkiem, przegoni i w kieliszkach.
— Cie! mówili, że Maćkowej chłop wybił wszyćkie zęby, a una ma jeden...
— Ino me nie ruchaj! Widzisz go! — wrzasnęła spotsponowana.
— Ktoby was tam ruchał, cheba kijaszkiem, a i to trza zdrowego.
Ale że Maćkowa miała już w głowie, dalejże do niego z pięściami:
— Widzisz tego! Będzie tu wydziwiał na gospodynię, obieżyświat jeden, żydowski parobek, że w kieliszki zadzwonili, to go już, juchę, macie...
— Urzędnik jezdem! Miarkuj się, kobieto! — zawołał z powagą, prostując się dumnie.
Ale to nie zaimponowało Maćkowej, powiedziała bardzo brzydkie słowo, co to ona sobie robi z takich urzędników, przepiła raz jeszcze do Winciorkowej, wzięła kawałek sera dla wnuczek i poszła.
Sołtys tylko splunął za nią i z wielką gorącością wziął się do wódki.
— Chłopaka masz, Tomek, dobrze... Urzędnik