Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —

ktoś zaczął mówić o tych, którzy tydzień temu poszli do Brazylii.
— Gadają, co na samą zwiesnę całe wsie pójdą...
— A wczoraj poszedł Jasiek Adamów.
— A z Woli trzech gospodarzy sprzedało grunt i pójdą.
— Na zatracenie ano idą, pomarnuje się ino naród i tyla.
— A nieprawda, grontu tam dają co kto weźmie, i na zagospodarowanie też pieniędzy.
— Hale, ksiądz na ambonie inaczej mówili.
— Ksiądz se gada, co mu potrza, a jak ci urzędnik rzekł, to wierz! — zawołał wyniośle, przysiadł na skrzyni, rozpiął kożuch, że to mu już po krupniku ciepło się robiło, i dalejże pleść duby smalone o Brazylii, dalejże przedstawiać ją tak, że narodowi aż oczy wyłaziły z ukontentowania, aż ślina ciekła do tego dobra.
— Judasz, chce on tu kogo sprzedać — mruknęła Winciorkowa, ale że nikt jej nie słuchał, a przytem pilno było do syna, wysunęła się cichaczem z izby.
Zmierzch już gęsty był na świecie.
— Niech będzie pochwalony — powiedział ktoś w ciemności.