Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
290
WŁ. ST. REYMONT

krzewskiego, gdy spojrzała w jego głębokie oczy, smutnie patrzące, przycichła nagle, okryła ramiona zarzutką i szukała oczami matki, dając jej znaki do wyjścia. Leon siedział w zupełnem milczeniu, był dalekim od tych gwarów i śmiechów, co jak burza huczały dokoła; przyglądał się z pogardą twarzom obecnych, z pogardą, na której dnie tkwił głęboki, nieuleczalny smutek; wrzawa, toasty i mowy okolicznościowe, brzęk rozbijanego szkła obijały się tylko o jego mózg jak szum daleki i głuchy.

Siadła przy nim Szalkowska i zaczęła opowiadać rozmaite rzeczy i ściskać mu ręce; ale jej nie słuchał, a spostrzegłszy na zegarze, że już czas odjeżdżać, pod-