Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
189
LILI

przed sobą szanownego dziedzica Kozłowskiego? — zaczął Korczewski, bardzo kordyalnie potrząsając jego dłonią.
— Do usług, panie tego i owego, do usług. Proszę panów dalej, bo tutaj zbyt zimno.
Uchylił drzwi i wpuścił ich do pokoju pierwszego zaraz za werendą. Korczewski najspokojniej odkręcał z szyi szal i ściągał okrywkę; szlachcic czekał, pokręcając wąsa i nieznacznie nogą wpychał pod kredens kilka par trzewików, stojących zbyt na widoku; a Zakrzewski, rozebrawszy się, patrzył ciekawie na stół, stojący na środku i pokryty talerzami z niedokończonem śniadaniem na kilka osób. Jakaś włóczkowa biała chustka jeszcze się