Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
179
LILI

stkę na ulicach; myślał już chwilami, że dzień nigdy nie nadejdzie.
Olkowski leżał już zupełnie cicho, nie krzyczał, nie rzucał się nawet, był zupełnie bezprzytomny, spieczonemi ustami poruszał bezustannie, ale bezdźwięcznie, a z otwartych szeroko oczów wypływał od czasu do czasu strumień łez i zasychał na poczerniałej, chudej twarzy.
Jak tylko świt się zrobił, Leon sprowadził doktora, który krótko zadecydował, że to najzwyczajniejszy tyfus, jeśli nie zapalenie mózgu, i wkrótce przysłał ludzi, którzy zabrali chorego do szpitala.
Zakrzewski, przemęczony tylu wrażeniami, poszedł spać, ale już o dziesiątej obudził go Korczew-