Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
178
WŁ. ST. REYMONT

stępy, stracił zupełnie przytomność i zaczął się zrywać, chciał uciekać z krzykiem, to rzucał się do okna, aby wyskoczyć, tłukł i rozbijał się o podłogę, darł koszule albo leżał cicho, bezwładnie, jak drewno i jęczał ciężko, z oczami utkwionemi nieruchomo w jeden punkt.
Zakrzewski się nim zajął, ale nie wiedział co robić, a że przytem sam był do najwyższego stopnia zdenerwowanym i nie miał pieniędzy, więc siedział przy nim bezradnie i czekał rana. Ale noc szła strasznie wolno, włokła się nieskończenie, po tysiąc razy patrzył przez okno na schmurzony, poświstujący wichrami świat, i po tysiąc razy, z rozpaczą widział jednaką wciąż ciemność i pu-