Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
177
LILI

słanemi rzeczami zaczął rzucać w ścianę przeciwległą, rozbijać o piec, tłuc o sprzęty... Mało mu było tego, bo się zwlókł z barłogu, i w koszuli chudy jak szkielet, z oczami nieprzytomnemi, chwiejący się, darł, kopał, miażdżył i rozdzierał to wszystko, co mu przysłano.
— A dziadowizna, a żebractwo, a hołota! a podli, podli! — krzyczał coraz głośniej i coraz zapamiętalej niszczył wszystko.
Wyczerpany wreszcie z sił, upadł na środek pokoju, śmiał się i krzyczał naprzemian ogromnym nieprzytomnym głosem.
Zakrzewski siłą go zaprowadził na barłóg, ułożył, pookrywał; leżał przez chwilę spokojnie, ale że choroba robiła zastraszające po-