Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
141
LILI

dział bezwiednie: »Tak!« zrobił jaki szeroki patetyczny ruch ręką i milczał. Zakrzewski rozmyślał o Szalkowskiej, spacerując po izbie, która niegdyś musiała być klasztornym refektarzem lub paradną do przyjęć salą, bo ilekroć ogień strzelił bujniej na izbę snopami czerwonych promieni, w żebrach sklepienia ukazywały się resztki fresków, jakieś głowy brodate, aureole złote, kawałki purpurowych płaszczów i żółto malowane piekło, z którego zostały w całości tylko ręce potępionych, wyciągające się z zielonawych płomieni, to znowu kawałki tłumnych procesyi, resztki białych mnichów ze złożonemi rękami.
— Zakrzewski! ostrożnie, bo