Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/140

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    134
    WŁ. ST. REYMONT

    i obsypywała gradem pożerających pocałunków jego twarz, głowę, szyję, ręce. Nie opierał się jej wcale i zaczął oddawać pocałunki. Był tak onieprzytomniony, że kilkakrotnie wśród szeptów, mówił do niej »Lili!« Nie słyszała tego, porwana szaloną burzą namiętności.
    Wyrwał się wreszcie z jej ramion i uciekł.
    Długo stał na ulicy; dopiero mróz przyprowadził go do równowagi i oprzytomnił.
    I zalał go wielki żal do siebie, do własnej słabości; wstyd mu było, że dopuścił do takiej sceny. Złość go opanowała. Wytarł twarz jak najstaranniej i chusteczkę odrzucił od siebie ze wstrętem i usiłował myśleć o Lili,