Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
133
LILI

— O, pani dla mnie nie jest niebezpieczną — odpowiedział zirytowany, wychodząc. Już był w pustym, ciemnym, zastawionym koszami z garderobą pokoju, przez który się przechodziło do sieni, gdy usłyszał za sobą skrzypnięcie drzwi i szept:
— Panie Leonie!
Zatrzymał się zdziwiony, ale już nie miał czasu odezwać się, bo mu jakieś namiętne, gorące usta zawisły na ustach.
— Dlaczego mnie unikasz? Kocham cię, słyszysz?... Czy nie widziałeś tego? nie czujesz?... Chcesz, to rzucimy tę budę i wyjadę z tobą do innego towarzystwa... Musisz być moim, tylko moim... kocham cię!
Szeptała urywanie, namiętnie