Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/141

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    135
    LILI

    tylko o Lili; ale pomimo to czuł ciągle pocałunki tamtej, paliły go usta, wstrząsał się w denerwującym dreszczu.
    — Co robić? Gdzie pójść? — myślał, przypatrując się oknom, które po kolei ciemniały.
    Naraz trzasnął w palce i poszedł śpiesznie do Korniszona.
    Korniszon mieszkał w gmachu poklasztornym, rozsypującym się w gruzy. Klasztor stał nad rzeką, w wielkim, na pół umarłym ogrodzie, otoczonym wysokim murem, jeszcze dobrze zachowanym.
    Zakrzewski przez otwór, który pozostał po bramie, wszedł do ogrodu. Ciszej tu było, niż na ulicy; wiatr nie szczypał w twarz, wielkie drzewa, pokryte osędzielizną, niby puchem, skrzyły się