Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

puje się tylko słowem, danem choremu. Nareszcie zacznie żyć, nareszcie!
Przebiegał myślą ubiegłe swoje życie, spoglądał w przeszłość obojętnie, jak ktoś umierający, kto nie zaznał nic, prócz cierpień i zawodów, rozstaje się z życiem.
— Nie wrócę już tam — szepcze i myślą wybiega gdzie indziej w nieznane kręgi nowej przyszłości...
Pewnej nocy, leżąc w łóżku, postanowił Jan, że to «dziś», a jednocześnie nie chciało mu się, odwłóczył już od paru dni, sam nie wiedział dlaczego. Nie czuł lęku, tylko poprostu fizyczną niechęć wysiłku. Ale dzisiaj już koniecznie musi się to stać.
Józef był słaby poprzedniego dnia, skarżył się przed Adą na rozstrój, duszność w piersiach, był zdenerwowany.
Jan spojrzał w stronę jego łóżka. Spał niespokojnie, dręczony snąć widziadłami sennemi. Coś mówił, poruszał ustami, przekładał ręce. Jan widział go doskonale, leżał nawznak, w pokoju było dość widno. Lampka, jak zwykle, tliła się przed obra-