Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gładko zrobić! Nie dla pospolitego rabunku będziemy zabijali — myślał, wchodząc do mieszkania.
Józef siedział w fotelu, z książką w ręku. Lampa, okryta różowym abażurem, rzucała delikatne a wesołe światło na pokój. Zwrócił twarz ku wchodzącemu i zaczął z serdeczną życzliwością:
— Dobrze, żeś przyszedł!
— No?
— Mam tu cudnie piękną rzecz, poemat Shelleya «Prometeusz rozpętany». Przeczytamy razem, dobrze?
— Ah! poezja pisana! — zawołał pogardliwie. — Cóż to jest wobec żywej, tętniącej nieśmiertelnością w przyrodzie! Ale mniejsza z tem, mogę i innej się przyjrzeć. Shelley Byshe, lord, pan! organizacja mimozy — histeryk, patrzący na świat oczyma wielkiego pana, poganin i panteista. Patologicznie bardzo ciekawy okaz, harfa o roztarganych strunach, płaczek duszy, Hamlecik z pełnym żołądkiem i kieszenią...