Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wisła na nich bez oddechu, bez pamięci, długą chwilę...
Cień jakiś mignął za oknami. Posadził ją nieprzytomną na krześle, sam siadając opodal...
Wieczór przepędzili jak zwykle, tylko Jan porwał wszystkich humorem i werwą. Szczęście służyło mu w grze szalenie, karty same, jak mówią, szły mu do ręki. Ada cały wieczór się nie pokazywała.
— Głowa ją boli, trochę słaba... — usprawiedliwiała ją matka.
Jan uśmiechał się nieznacznie. Widział ją, jak zapłoniona i drżąca wymykała się, aby zapewne w ciszy swego pokoiku uspokoić wzburzone serce i nerwy.
Za powrotem do domu niespodzianie zagadnął Józefa:
— Wiesz co, miłość, to jednak cudowna rzecz!
— Skąd ci to przyszło, coś wręcz przeciwnego dawnym twierdzeniom?
— Bo kocham! — chciał wyznać, lecz