Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wporę powstrzymał się. Twarz rozpromienioną pokrył jakiś cień, i odparł:
— Rozmyślałem o tej kwestji, dzisiaj u zawiadowcy mówiliśmy o tem...
— Cóż was sprowadziło na ten wieczyście nowy temat?
— Już nie pamiętam. Ale przyszedłem do przekonania, że bez miłości nie byłoby nawet chęci do życia! Bo i poco?
— Zawsze coś więcej musiało oddziałać na ciebie, że snujesz na tej kanwie?
— E, cóżby?
— Może widok nas obojga kochających się i szczęśliwych?
— A może! — i byłby wybuchnął brutalnym, drwiącym śmiechem. Błysnął jeno wzrokiem, pełnym wzgardy i nienawiści. Pierwszy raz poczuł, że go nienawidzi. Pierwszy raz pomyślał, że ten suchotnik stoi mu na drodze do szczęścia! Niech mu się uda wyzdrowieć, a wszystkie plany djabli wezmą, myślał ponuro. Nie otrzyma posady, utraci ukochaną!