Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Za szczęście, jakie? — i chciała nieznacznie wysunąć rękę z jego dłoni. Nie pozwolił. Ujął jej obie ręce i okrywał namiętnemi pocałunkami. Czuła się skrępowana jego wolą. Wewnętrzne drżenie, które odczuwała w pocałunkach, w głosie cichym i drżącym, udzieliło się jej. Serce zaczęło bić szybciej, oddech stawał się cięższy, wzrok rozgorzał. Ogarniało ją całą oczekiwanie czegoś wielkiego, co się stać musiało, czego się bała i oczekiwała jednocześnie z upragnieniem.
— Panie Janie, co pan robi? — szepnęła cicho.
— Kocham panią... kocham! — odpowiadał półgłosem, przyciągając ją do siebie.
Nie opierała się już, słaniała mu się w ramiona bezwiednie, napoły przytomna.
— Kocham cię, życie moje, szczęście, światło — szeptał upojony, obsypując twarz jej, włosy, usta, oczy pocałunkami.
Nie oddawała pocałunków, wkońcu jednak przylgnęła ustami do jego ust i za-