Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedzenia? — myślał, pochylając się nad książką, której nie czytał.
Położenie z każdym dniem stawało się kłopotliwsze. Cierpiał fizycznie i moralnie.
— Muszę być chyba chory? — tłumaczył sobie. — Po tylu czasach nędzy zmieniłem warunki życia, i to mnie rozstroiło. Pewne wrażenie zrobiła na mnie, nic więcej — odpowiadał ukrytemu w głębi zapytaniu.
Pozwalał się ogarniać uczuciu prawie bez protestu. Miłość zwolna opanowywała jego istotę, jak fala, która zalewa równinę. Nie myślał jeszcze, dokąd go ta miłość zaprowadzi, nie znając siły uczucia, do jakiej jego niewystudzone serce było zdolne... Któregoś marcowego dnia, wyjątkowo pięknego i słonecznego, przyszła wcześniej ze służącą zrobić «wiosenne porządki», jak mówiła. Była tego dnia w wyjątkowo dobrem usposobieniu. Oczy rzucały żywe i ogniste spojrzenia, twarz, lekko zaróżowiona, jaśniała krasą młodości i zadowo-