Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na placu już wrzaski. Muzyka, trąby zagrały mosiężne. Karuzela poszła w ruch, dzwonki brzęczą! Trupa żonglerów na środku rynku, łamańce, piramidy! W namiotach popisuje się połykacz ognia, walczą atleci, kobieta-olbrzym... Wyją zwierzęta w menażerji, a stary, zmartwiały lew patrzy w słońce. Katarynka gra. Trzeszczą wystrzały w strzelnicy, atleci podnoszą ciężary!
Zgiełk, wrzawa, głosy, śpiewy, krzyki, klekoty sabotów. W szynkach już pełno od ciężkich postaci rybaków w czarnych strojach. Tylko kobiety nad brzegiem siedzą nieruchome, głuche na wszystko, i patrzą w bezbrzeżną pustkę oceanu.
Godziny wloką się sennie. Przypływ narasta. Morze już bije o brzegi. Warczy coraz groźniej. Ławy fal wspinają się im do nóg i plują pianą. Ocean, niby zbrózdowane pole, czernieje skibami, rzuca się, tarza, kołysze, wzdyma, gdzie niegdzie już wytryskują fontanny, ryk i szum rośnie...
Na placu wciąż grają katarynki, war-