Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czą bębny, kręcą się karuzele, ktoś zaśpiewa! pijanym głosem, rośnie gwar, jakieś pary, trzymające się za ręce, idą nad morze, pod baldachimem różanych jabłoni...
Nagle kobiety, siedzące na wybrzeżu, zerwały się...
Na horyzoncie zamajaczyło pięć czarnych punktów.
Morze huczy, fale płyną z gniewnym i groźnym pomrukiem.
Oczy kobiet pożerają przestrzeń.
— Jadą! jadą!
— Wszystkie!
— Pięć, wszystkie!
Czarne barki są coraz bliżej. Czarne żagle rozpięte, że, niby ptaki, skaczą na fali, niby ptaki płyną ku lądom.
Kobiety padły na kolana. Lecz ani jeden krzyk, ni jęk, ni głos, tylko te oczy wyżarte łzami, wbite w niebo, i blade usta, rozszeptane.
W porcie ruch. Przypływ dźwiga łodzie, prostują się maszty. Na spotkanie przybywających rozstępują się, formują