Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cze — czuje, że leci w przepaść — usłyszał jeszcze jeden straszliwy krzyk, plusk wody, ciemności pochłonęły go, i stracił zupełnie świadomość.

Słońce podniosło głowę nad Oceanem i czerwonawe źrenice zatopiło we mgłach bladego fioletu, kołyszących się nad ziemią i opadających na wodę. Świat śmiał się rzeźwością poranku, złotem słońca, zielenią i gwarem budzącego się życia. Gwizdawki parowców darły powietrze, skrzyp wind, świsty pociągów leciały od portu. Rybackie łodzie odrywały się od tam portowych i ze wzdętemi żaglami pruły morze, mieniące się teraz w brzaskach poranku barwami roztopionego szmaragdu. W willach, rozsianych na stokach wzgórz, otwierano okna. Brzegiem snuli się ludzie, osły, ciągnące beczki z wodą słodką, ryczały komicznie. Świegot ptactwa podnosił się i wrzał w gęstwinach.
Henryk leżał we śnie kamiennym, nie