Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzał dokoła — chciał wołać, uciekać, lecz było już za późno, spazm strachu ścisnął mu szczęki, oblał lodem i pozbawił przytomności — przed nim kłębiły się jakieś zjawy w rozpaczliwej walce. Mglisty zarys kobiety odpychał od siebie szary, ogromny cień, odchylał głowę wtył i krzyczał straszną, bezbrzeżną rozpaczą:
— Ratunku! Na pomoc!
Pies zaczął warczeć, szczekać, wskoczył na parapet okna i wył żałośnie, że cały pokój napełnił się jękiem.
Henryk widział to rozpaczliwe szamotanie się widm, widział, jak szary cień obejmował kobietę i dusił, słyszał krzyk, który go przeszywał jak nożem, i siedział skamieniały, bezsilny! Widma zaczęły się oddalać, podniósł się i zaczął iść za niemi, wyskoczył oknem, szedł jakby wybrzeżem, przedzierał się przez zarośla i zaczął biec ze wszystkich sił. Widma były coraz bliżej — szary cień jakby go pochwycił, walczył z kimś, jakieś ostrze przebiło mu ramię — czuł, że upada, że go ktoś podnosi, wle-