Przejdź do zawartości

Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czując zimna, wiejącego od morza, i nie słysząc psa, który zaczął warczeć na służącą, wchodzącą do pokoju. Wsunęła się cicho, zostawiła trepy przy drzwiach, na palcach podeszła do łóżka i delikatnie zaczęła budzić śpiącego.
Spojrzał na nią napoły przytomny.
— Kazał się pan zbudzić o piątej. Statek za godzinę odchodzi. — Przysunęła stolik do łóżka i podała śniadanie.
— Wie pan — zaczęła z twarzą, pełną grozy i surowości — dzisiejszej nocy popełniono straszną zbrodnię. Jakiś mężczyzna... O, a co to, okno otwarte? I pan tak spał całą noc! Otóż jakiś mężczyzna zamordował tę śliczną Angielkę, co to mieszkała obok w hotelu, zamordował i wrzucił do wody. Z rana morze wyrzuciło ją na brzeg. Słyszane to rzeczy, taka zbrodnia — biadała żałośnie.
— A to co? Krew? — szepnęła, oglądając z przerażeniem plamy na podłodze. — I łóżko! I pan cały zakrwawiony!