Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koju i szczęścia... Nie wie, gdzie jest i dokąd płynie — lecz jakaż to rozkosz czuć zamieranie swoje w atomie i zmartwychwstawanie w bezmiarze...
— Ratunku, ratunku!
Drgnął. Uniósł głowę, lecz za chwilę opadł znów ciężko na poduszki i zapomniał o krzyku, który na sekundę uderzył weń jak smuga purpurowego światła. Kołysał się na fali rozmarzenia, był już tylko barwą kwiatów, wyłaniających się tajemniczo z cieniów, i światłem, i śpiewem ptaków, i pluskiem morza, piorunem, przebiegającym gdzieś nad otchłanią — wszystkiem był i niczem!
— Ratunku! Ratunku!
Usłyszał znów krótki, rozpaczliwy krzyk, lecący od strony portu. Słyszał, lecz nie zdawał sobie sprawy, czy to głosy płyną z zewnątrz, czy też są jego majaczeniem. Skupiał rozproszone myśli, jednoczył i naraz zadrżał cały, bo ten krzyk rozległ się prawie tuż przy nim z taką mocą, że odruchowo zerwał się z łóżka i rozej-