Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wodniczy, by się poderwać, zatrzepotać skrzydłami i ulecieć w świat!
Cisza była odurzająca. — Mgły szkliste i porwane w strzępy, jak przędza babiego lata, snuły się nad zatoką i przysłaniały słabo wody i wzgórza, pokryte winnicami — morze połyskiwało chwilami i zapadało jakby w sen, szemrząc coraz ciszej i coraz wolniej bijąc o brzegi... a nad tem wszystkiem płynął księżyc ogromny i promienny...
Rozkwitłe akacje dyszały wonią, która wdzierała się przez szyby i wraz z bełkotem fal spowijała serce słodkim bezwładem.
Henryk leżał bez ruchu. Chwilami zdawało mu się, że leży na srebrzystym obłoku lub na tych rozbitych, rozstrzępionych grzywach fal, snujących się po zatoce, płynie bezmiarem świetlanej topieli, wchłania spokój i szczęśliwość, roztapia się w blaskach łagodnych, w mrokach, rozdrganych echami nieznanemi, w morzu i ciszy...
Uśmiecha się słabo, uśmiechem spo-