Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

metalowe drobnostki, mosiężne pręty łóż ka świeciły w blaskach miesięcznych złotawemi refleksami...
Henryk już trzecią noc nie spał, zalewały go niejasne, chorobliwe majaczenia, bez form i bez kształtów, przesuwające się ponad świadomością widmami obrazów, błyskami myśli i rzeczy, niewiadomo skąd przychodzących, z przeszłości czy z przyszłości oderwanych? Patrzył w okno, lecz nie widział morza, które nieco niżej skrzyło się miljardami drobnych fal i przychodziło konać na żółtych żwirach wybrzeża z westchnieniem głębokiem. Długie, portowe tamy pluskały w wodzie i, jak polipy, wyciągały czarne ramiona ku otwartemu morzu.
Latarnia morska majaczyła na dalekim widnokręgu, niby złota glorja bóstwa, które zdawało się kołysać na falach. Las masztów sinawych, z obwisłemi żaglami, stał cicho i sennie, podobny stadu bocianów, które czeka, rychło ozwie się klekot prze-